Dziecko, którym nie przestałeś być.

Gdy byłam dzieckiem zawarliśmy sojusz. Umowa była prosta, a przynajmniej taka mi się wtedy wydawała. On miał po prostu być, gdzieś obok, wolny, ja za to miałam nie poznać tego, czego od zawsze tak panicznie się bałam. Miały mnie ominąć kłótnie, niesprawiedliwość, bezczelność, wyrachowanie, obłuda, hipokryzja. Miałam nie stać się dorosłym. Nigdy nie dojrzeć. Widząc prawdę o tamtym świecie chciałam uciec pisząc z czasem umowę. Woskowymi kredkami, na ulubionej kolorowance, przy akompaniamencie ich kłótni, w której jak echo refrenem powracały te same oskarżenia. Myślałam wtedy o tym jak oni mogą kochać i nienawidzić w tym samym czasie, jak prosto im to przychodzi. Choć być może nienawidzić, a kochać tylko czasami?

colorfoo

Myślałam, że dorośli wcale nie mają tak fajnie. Nie mają zabawek z którymi mogą porozmawiać.

I płaczą, dużo płaczą. Niedosłownie. Swoim zachowaniem, bólem który ich wykańcza i wysysa. Płaczą, kiedy patrzą na swoje dziecko, chcąc je uchronić, nie wiedząc, że ono bardzo dobrze rozumie. Płaczą swoim milczeniem, kolejnym słowem, jękiem. Ja wtedy miałam swojego misia, którego tylko i wyłącznie kochałam, widział też jak lecą mi łzy, te niewinne, banalne, po skaleczeniu. Nie mogłam zrozumieć ich płaczu, kiedy na ich ciele nie było żadnego uszczerbku. Żadnej najmniejszej rany, a jednak coś ich bolało, coś było nie tak. Dorosłych boli to jakimi są, nie to jakimi mogą się stać. Wtedy postanowiłam zrezygnować z dorosłości, spisać umowę. Akt dorosłych, aby z dorosłości móc się wywiązać. Zostać, z tą realną raną, z gorącą łzą, spływającą po zaróżowionym policzku. Porozumienie między mną, ku zaskoczeniu tamtego dziecka, którym byłam, nie dało żadnego efektu. Czas nie wywiązał się ze swojej części umowy…

Pewnego dnia, z niepokojem zrozumiałam, że płaczę. Po moim policzku nie spływała ani jedna łza. Zaczęłam drżeć na samą myśl, że staje się dokładnie taka sama. Broniłam się przed odpięciem pasów bezpieczeństwa tak długo jak mogłam, emocje nasycałam wątpliwością, codzienność wypełniłam wspomnieniami, chroniąc się przed niepamięcią. Chciałam znów zacisnąć kredkę w rączce, zapomnieć kim się staje, a pamiętać kim nie chcę się stać, wiedząc jak prosto jest zapomnieć o niewinności dziecka.

Jednak to ta sama ja. To nie było tamto dziecko i ten dorosły. To już wtedy był mały dorosły człowiek, na którego czekał cały „dobrobyt” dojrzałości. Wszystkie blaski i cienie. Zrozumiałam, że jestem konsekwencją mojego dzieciństwa. Czy tego chcę czy nie. Czy się tego boję czy nie. Czy jestem w stanie to zaakceptować czy nie. Zaczęłam się bać swoich zachowań, wpadania w schemat tej nieszczęsnej dorosłości. Odnajdywałam przy mierzeniu się z kolejnymi problemami mnie z kredką w ręce, gdy paraliżuje mnie strach, gdy nie chcę słyszeć, gdy nie chcę, aby dotarły do mnie kolejne słowa. Umiłowana nienawiść.

I znów zaczęłam przeklinać na czas, który zaprowadził mnie właśnie w to miejsce. Co gorsza, pozostawił samą sobie. Mam to kim byłam, a obecnie jestem w połowie kimś znajomym, w połowie kimś kogo trzeba jeszcze poznać.

Zagram w tę przeklętą grę, a w końcu być może dowiem się jakim jestem dorosłym. Czy nie wystraszę jednak dziecka, którym byłam?

PS. Wracam i choć czas nadal nie jest po mojej stronie, błagam go o łaskawość i rzucam wyzwanie. Pamiętajcie, nie porzucajcie czegoś co daje wam wolność, co daje siłę i sprawia, że jesteście kimś ważnym, wartościowym – najważniejsze – dla samego siebie.

Dodaj komentarz